Czas powstania Gminnego Cudu Regionu
Opisane zdarzenia pochodzą z XIVw.
Opis cech fizycznych Gminnego Cudu Regionu
Istnieje legenda, która mówi, że przejeżdżający tamtędy w drodze na Węgry, bądź też w czasie polowania Kazimierz Wielki przybył do chłopskiej chaty, w której odbywało się wesele kowala. Ponoć Kazimierz Wielki, który przecież był „królem chłopów” zatańczył z małżonką kowala i w ten sposób dał nazwę całej miejscowości.
U kowala
Zdarzenia tu opisane przetrwały w umysłach miejscowego ludu przez równe 650 lat. Są one zupełnie prawdziwe, choć przybrały w ciągu dziejów formę legendy. Znaczy to tyle, że prawda została zakryta przez niezwykle wyszukaną szatę słów. Dokonali tego wiejscy bajarze i ludowy przekaz niesiony przez pokolenia. W legendzie nie chodzi o czyste fakty, lecz raczej o wniknięcie w głębię ludzkiego ducha, o pobudzenie do działania i sławienie bohaterów przeszłości. Warte, więc jest przywołanie podania o wsi słynnych kowali, zwłaszcza że okolice te nie były wolne od ciekawych wydarzeń.
Upłynęło parę chwil, od momentu wypadku z podkową, kiedy ją zgubił jeden z koni zaprzęgów królewskich. Teraz orszak powiększył się o nowy, nie bardzo pasujący do całej reszty, mały wozik wiejski. Przy zagrodach jacyś gapie patrzyli zdumieni tym niecodziennym widokiem. Jan prowadził, jak jakąś zdobycz wojenną, trzy okazałe zaprzęgi. Przypominało to zdarzenia sprzed około piętnastu lat, kiedy to do wsi, ów staruszek, przyprowadził sześciu jeńców. Byli to zbóje, którzy przez lata nękali okolicznych ludzi i podróżujących. Sam jeden ich wszystkich pokonał, powiązał i ciągnął jak jakieś nieużyteczne woły przez środek wsi. Obecna sytuacja była jednak zupełnie inna.
Dojechali do miejsca, skąd rozwidlały się drogi we wszystkie kierunki świata. Na wprost jechało się w stronę Jodłowej i Liwocza. Zakręt w prawo prowadził na pagórki Gilowej, zaś szlak skręcający w lewo, był tym, po którym Kazimierz planował podróż do swojej królewskiej posiadłości, Lubczy. Przed skrzyżowaniem stało kilka okazałych drewnianych budynków. Przy jednym z nich kręciło się mnóstwo ludzi, z wnętrza domu wydobywał się wrzask, śpiew i dźwięki muzyki. Obok karczmy znajdowały się dwa nieco mniejsze budynki. Przed środkowym stał ktoś, kto wyglądał na szlachcica. Obok trzeciej chaty krzątało się wśród dymu kilku młodych ludzi- to była jedna ze słynnych w całej okolicy kuźni. Jan skręcił w lewo w stronę stojącego człowieka, zatrzymał wóz, zsiadł i podbiegł do niego. Wymienili kilka zdań i nagle, wrócił prędko z powrotem ku gościom, padł na kolana i krzyknął, oświecony usłyszaną dopiero co prawdą.
— Nojjośniejsy panie, wybac, ze nie poznołem wos, jo, sługa Jon. – i dodał — jesteśmy juz pzy kuźni. Zaroz polece do kowola.
Tak też zrobił, a w tym samym czasie do króla podszedł bliżej owy gospodarz, który zaraz rozpoznał gościa.
— Witaj, Jego Wysokość. Jestem Leszek, wojownik twój oddany, aż do końca mych dni. Byłem u boku twych wojsk w Bełzie, trzy wiosny temu.
— Składam dzięki za twoją rycerską służbę. – Po chwili król zapytał — Masz żonę i rodzinę?
— Tak, mam żonę i troję małych dzieciątek, ale są dość chorowite i mam wielki frasunek.
— A czym się teraz zajmujesz?
— Mam mały łan ziemi, parę sztuk bydląt. Czasami, gdy pozwala czas, śpiewam jako drużba weselny wraz z miejscową kapelą.
— To chwali się, Leszku, że nie marnujesz czasu. Godzi się, byś za zasługi wojenne dostał jakiś nowy grunt ziemi. Ta wieś nie ma jeszcze pełnych praw i sołtysa, więc mógłbyś zająć tę posadę.
Król wyciągnął małą sakiewkę i dyskretnie wsunął gospodarzowi do kieszeni. Chcąc odwrócić czyjąkolwiek uwagę, zwrócił się:
— Zaprowadź moją żonę do jakiegoś ciepłego miejsca w karczmie, niech odpocznie, bo to jej miodowy miesiąc.
Z kuźni prędko przybył Jan i trzech młodych ludzi. Nie było już możliwości, aby król dziś jeszcze dojechał do celu swojej podróży, kazał więc porozpinać uprzęże i zaprowadzić konie w odpowiednie miejsce. Podszedł w stronę kowali, przyglądał się ich pracy a z tymi, którzy byli bliżej, podjął pogawędkę o sprawach wsi, o problemach miejscowych ludzi. Jak już wspomniano, król Kazimierz kochał wieś i stan chłopski. Zakładał nowe wsie, popierał osadnictwo, nakazywał karczowanie lasów pod nowe pola uprawne. Obniżał opłaty i dziesięciny, a w czasie głodu i moru dostarczał żywność. Chłopów brał w opiekę, czynił niezależnych wobec możnych. M. Rej określił później, że Kazimierz był „królem chłopów”. Szczególnie bliska była mu Małopolska. W tej wówczas stołecznej dzielnicy Polski miał największe poparcie możnowładztwa, mieszczan i chłopów. Tu wprowadził najwięcej nowoczesnych reform w zakresie prawa i porządku. W Małopolsce był też największy dobrobyt.
Tymczasem przyszedł z karczmy Leszek i oznajmił królowi:
— Najjaśniejsza Pani jest już pod odpowiednią opieką, posili się i odpocznie.
Kazimierz podziękował i wrócił do rozpoczętego tematu.
— Znam to piękne rzemiosło, sam kiedyś, gdy jako dziecku rodzice pozwolili, robiłem drobne ozdoby. Wiem, ile trudu trzeba i cierpliwości, by wykonać wielką bramę albo chociażby podkuć konia. Mam w sercu sztukę tę, bo sam pochodzę z okolic, w których było wielu mistrzów tej dziedziny, urodziłem się, bowiem w miejscowości Kowal. I skoro jak mówicie, co do praw waszej wsi, sołtysa i nazwy, to gdy wrócę do Stołecznego Królewskiego Miasta, wydam odpowiednie dokumenty. Niech też według waszego nazywania swojej wsi, będzie na zawsze jej imię Kowalowa. Dla mnie pozostanie jak małżonka dla rodzinnego Kowala.
W tym samym czasie Krystynie, małżonce Kazimierza, uszykowano wygodne miejsce w centralnym miejscu domu, obok ciężkiego, dębowego stołu. Dość szybko zakrzątani koło niej gospodarze i służba zastawili ów stół tym, co mieli tylko najlepsze. Były to puchary miodu, soki brzoskwiniowe, syczące kaczki na patelniach, przechowane przez zimę jabłka. Znalazł się także chleb, który znany był na okolice, pieczony przez słynnego piekarza Andrzeja mieszkającego w tej części puszczy, która rodziła olbrzymie drzewa bukowe, obok posiadłości wspomnianego szlachcica Kielanowskiego. Piekarz z Bukowiny słynął również z tego, że prowadził kapelę, najlepszą między Dunajcem i Wisłoką. Wielu gości mieściła karczma. O tej porze dnia ludzie chętnie przychodzili tu pogawędzić, czasem utopić zmartwienia w ostrych napojach. Były też panny z chłopcami objęci co wieczór w hulankach. Całość wypełniał gwar i radość chwil, odetchnienia i rozrywki, których lud wiejski potrzebuje i nie stroni od nich. Wszystko jednak nagle ucichło w momencie, gdy do chaty weszła żona króla. Zamarł nawet głos kapeli, grzejącej mocno serca, niczym miód. Właśnie wlewał go w puchar Krystynie, olbrzymi jak tur, karczmarz.
— Życzę długich lat i szczęścia Najjaśniejsza Pani! Nie mamy tu bardzo, czym uraczyć, ale zrozum Pani, że nie spodziewał się nikt tak wspaniałych gości. Dajemy to, co najlepsze i pozwól, że specjalnie dla ciebie nasza kapela zagra, bo sam jej mistrz z pieczywem przez siebie uczynionym, zagościł tu dziś w nasze progi.
Karczmarz podniósł rękę i odwrócił się do kapeli, zapowiadając:
— Muzyko graj tę rzewną melodię bystro, co o naszych stronach opowiada, o ludzie oddanym królowi i Koronie.
Siwy, brodaty Józef, jako że był pierwszym skrzypkiem, chwycił od razu za smyk i śmignął po strunach. Za dźwiękami włosi końskich poleciały wszystkie instrumenty, a potem włączyli się w śpiew młodzi:
Wioska od kowolów to daleko słynie.
Wysywany gorset na kazdy dziewcynie…
Królowa wsłuchiwała się w pieśń uważnie, mimo, że jako cudzoziemka jej nie znała. Twarz Krystyny rozjaśniała a oczy błysnęły z radości i zachwytu. Musiała być to dla niej chwila, w której utwierdzała się w przekonaniu, że słuszną była decyzja zamążpójścia.
Źródło: ryglice-okolice.pl/wiadomosci/archiwum/5786-wielki-gosc-legenda-z-kowalowej
Dane identyfikacyjne
Województwo: Małopolska
Powiat: Tarnów
Gmina: Ryglice